No takich różnych historyjek było wiele
Tak, stronę "ilostanową" oczywiście znam i pierwsze co, to sprawdziłem co się dziej z jednostkami, które pamiętam z numerów bocznych. Mam jednak wątpliwości co do autentyczności zamieszczonych np. dat malowania. Chociażby te jednostki które jeździły jako InterRegio Warszawa-Kielce. Praktyki na Grochowie miałem w 2000r, a te składy przecież już jeździły od kilku lat jako InterRegio i musiał być dużo wcześniej przemalowane i dostosowane do I klasy.
Ten drugi skład do Kielc nazywał się chyba Staszic. Raz miałem na nim służbę. Tam był EN57-1915 ale numeru drugiej jednostki nie pamiętam.
Te wszystkie cztery kible łączyła jeszcze jedna wspólna rzecz. Mianowicie mały kolorowe zetki oraz masę durnych naklejek na pulpitach. Jakiś fascynat bajek chyba jeździł na tych składach
Tu na kadrach jednostka 1915, zaraz po przyjeździe do Kielc. Maszynista poszedł do drugiego członu aby zjechać w "krzaki".
Załącznik:
1915ra.jpg [ 463.41 KiB | Przeglądane 140 razy ]
Załącznik:
1915raaaaa.jpg [ 506.38 KiB | Przeglądane 140 razy ]
Załącznik:
1915raa.jpg [ 403.52 KiB | Przeglądane 140 razy ]
Załącznik:
1915.jpg [ 497.96 KiB | Przeglądane 140 razy ]
Załącznik:
1915raaa.jpg [ 503.6 KiB | Przeglądane 140 razy ]
Załącznik:
1915raaaa.jpg [ 456.4 KiB | Przeglądane 140 razy ]
Widać, że są to niskie numery "19-stek" gdyż miały jeszcze wysoki pulpit z dodatkową lampką "Jazda", nie mylić z "Jazdą na oporach" i "Napięciem na nastawniku hamulcowym". Lampka "Jazda" zapalała się po przestawieniu nastawnika kierunkowego na pozycję jazdy w przód I lub II i w tył. Taka mała ciekawostka. Później te lampki odłączano, a w wyższych numerach likwidowano przy okazji obniżania pulpitów. Obniżenie pulpitów polegało na wycięciu kilku zbędnych centymetrów w panelu z miernikami.
Bogdan, Twoje pulpity na 100% pochodzą z dawnego Grochowa. Tam trafiały niskie numery 19XX. Być może któryś prowadziłem, a już na pewno siedziałem we wszystkich kabinach
Pisałem już chyba gdzieś o tym, ale powtórzę, EN57-1900 lub EN57-1901 miał fabrycznie zamontowane przy nastawniku hamulcowym siedem żółtych przycisków do sterowania jazdą - zamiast nastawnika głównego. Oczywiście nastawnik główny też był. Chodziło oto aby maszynista nie kręcił wajchą, tylko wciskał poszczególne pozycje przyciskami sterowniczymi. Jednak po zasięgnięciu informacji od poczciwych majstrów z Grochowa, dowiedziałem się, że nigdy to rozwiązanie nie otrzymało jakiegoś atestu i przyciski zostały jedynie jako dekoracją.
W internecie na tej stronie:
https://www.hot.jpg.pl/zdjecie,73637,kabina-maszynisty-en57-1900.html?login&al&result=4&ts=1709075252&url=&token=186eb28c6e540a94e5e2171be025e677 znalazłem zdjęcie pulpitu rzekomo 1900 i tam ich nie ma. Albo zdjęcie jest źle podpisane albo zastosowano te przyciski w 1901.
Korzystając z tego zdjęcia, naniosłem przyciski aby pokazać jak to zapamiętałem. Mam nadzieję, że autor tego archiwalnego zdjęcia się nie obrazi:
Załącznik:
Sterowanie.jpg [ 610.63 KiB | Przeglądane 140 razy ]
Dlaczego nie lubiłem jazd na podmiejskich? Oczywiście kilka takich jazd zaliczyłem ale wkurzające było to, że ciągle ktoś przyłaził do kabiny. A to kierownik pociągu, a to maszyniści lub inni pracownicy kolei, którzy jechali lub wracali z pracy. Cały czas ktoś się kręcił. Nie szło pogadać z maszynistą na dłuższą metę. O prowadzeniu składu już nawet mowy nie było. Generalnie wtedy na kolei były masowe zwolnienia i jeden na drugiego mógł donosić aby ocalić swój stołek. Czasami do kabiny lubili przychodzić instruktorzy, którzy również dojeżdżali na Grochów pociągami. Mogliby uprzykrzyć życie takiemu mechanikowi i to znacząco.
Taki InterRegio był pod tym względem o niebo lepszy. Nikt z lokalnych maszynistów, czy pracowników do niego nie wsiadał, bo po opuszczeniu Warszawy najbliższy postój dopiero w Warce
Rozpoczynając praktyki na Grochowie miałem naprawdę wiele szczęścia. Podzielili nas na trzy grupy, każda grupa odbywała inny rodzaj zajęć. Jazdy, dyspozytor i warsztaty. Wraz z upływem dni grupy się zmieniały. Miałem wiele szczęścia trafiając najpierw na dyspozytornie. Przede wszystkim mogłem poznać maszynistów, którzy tam przychodzili wypełniać papiery przed jazdą. Czasem siedzieli po dwie godziny aby objąć dany pociąg. Można było ich poznać i zwyczajnie porozmawiać. Nie oszukujmy się - zrobić rekonesans, który mechanik ewentualnie da poprowadzić, z którym pogadasz, a który nie odezwie się do ciebie przez cala służbę. Tacy też niestety bywali. Kolejną sprawą było wypełnianie miesięcznego planu służb. Wspaniały los chciał, że zmienił się miesiąc, a ja robiłem za pisarza i wypełniałem taką wielką tablicę informacyjną - kto, kiedy i gdzie obejmie pociąg. Ja tego nie ustalałem ale wypełniałem tą tablicę nazwiskami maszynistów. To spowodowało, że wiedziałem, który maszynista na którym pociągu będzie jechał. Biorąc pod uwagę, iż wcześniej miałem okazję ich poznawać, wiedziałem do kogo lepiej zapisywać się na późniejsze jazdy, a kogo zwyczajnie unikać. Oczywiście czasem zmiany się zdarzały - a to ktoś wypadł, inny zachorował, a jeszcze inny zamienił służby. Jednak to była rzadkość.
Tak, poza wypełnianiu tych tablic nazwiskami, siedzenie u dyspozytora polegało na piciu kawy.
Raz trafiłem na "ogrodnika", który przez osiem godzin pierdzielił o tujach, które mu zwiędły. Dosłownie, każdego kto przyszedł, czy to maszynistę, czy to jakiegoś pracownika warsztatu pytał co zrobić aby tuje mu nie więdły. No po prostu można było zwariować.
W końcu nie wytrzymałem i zapytałem go, który telefon jest na miasto - było tam chyba z pięć tulipanów (takie aparaty telefoniczne z tarczą), każdy w innym kolorze.
Autentycznie wziąłem słuchawkę i wykręciłem numer do swojego dziadka, który od lat zajmował się uprawą roślin. Poprosiłem dziadka aby Panu wytłumaczył jak hodować tuje aby nie przemarzały.
Na radiu zgłaszały się pociągi do wyjazdu ale dyspozytor zafascynowany był bardziej rozmowa z moim już ŚP dziadkiem niż wyprawieniem pociągu na szlak. Takie sytuacje były.
Z jazd jeszcze poopowiadam ciekawe historie jeśli będziecie chcieli ale ta cała sielanka miała też mroczne strony. Warsztat! Wiadomo, że praktykanci zawsze są od najgorszych robót. Podaj przynieś pozamiataj, dźwigaj itd.
Niestety, pociągi czasem wracały po wypadkach. Pół biedy jeśli było to zwierzę. W tamtych czasach normalne, dziś pewnie zjechałby się jakieś Uwagi, czy inne Interwencję i nakręciły reportaż jak to praktykanci z Technikum Kolejowego usuwają resztki zwłok. A uwierzcie, że na wózkach i innych elementach potrafiły być takie szczątki. Po oględzinach przez prokuratorów i różne komisje skład zwyczajnie podstawiano na halę do czyszczenia Ja na szczęście nie miałem okazji ale inna grupa z mojej klasy już tak.
Kolejnym szczęściem było brak tragicznych incydentów podczas jazd. Mój dobry kolega nie miał, ale to było już na jazdach lokomotywami.
Zjeżdżali z W-wa Wschodniej pustym już pociągiem na Olszynkę. Gdzieś w krzakach na łuku przechodziła matka z wózkiem. Nie było żadnych szans aby się zatrzymać. Wózek utkną pierwszymi kołami na torach i tylko głuchy odgłos...
Jechali siódemką. Wygooglujcie sobie jak masywna jest drabinka do kabiny. Ta drabinka się po porostu połamała przy uderzeniu tego wózka. Po zatrzymaniu musieli zeskakiwać z kabiny, bo nie szło zejść Kobieta podobni wyrywała sobie włosy z głowy.
Kolega jak był zapalonym kolejarzem i marzył być maszynistą, tak w jednej chwili powiedział że nigdy więcej nie chce mieć nic wspólnego z koleją. Bardzo to przeżył.