Teraz jest 28 mar 2024, o 13:36



Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.  [ Posty: 5 ] 
 S. Wojciechowski, operator windy Alimak, elektryk - opowiada 
Autor Wiadomość
Ekspert

Dołączył(a): 22 gru 2010, o 22:12
Posty: 2467
Lokalizacja: Warszawa
Post S. Wojciechowski, operator windy Alimak, elektryk - opowiada
Na samym początku chciałbym bardzo serdecznie podziękować panu Stanisławowi za zgodę na udzielenie wywiadu, za czas który mi chciał poświęcić oraz za niesamowicie fachowe i szczegółowe odpowiedzi.
Dzięki życzliwości takich osób możemy pogłębiać swoją wiedzę.
Pan Stanisław związany był z masztem i radiostacją od samego początku. Rozpoczął pracę 2 listopada 1971r jako pracownik Mostostalu na stanowisku konserwatora wyciągarek, transformatorów i wszystkich innych urządzeń elektrycznych. W końcowej fazie budowy montował instalacje elektryczną pod oświetlenie przeszkodowe na maszcie, wykonywał również inne prace elektryczne. Po zakończeniu budowy został zatrudniony w RCN Konstantynów jako operator windy Alimak oraz elektryk. Pracował do lipca 1997r kiedy to przeszedł na emeryturę.
Załącznik:
Maszt - miesiac przed katastrofą.jpg
Maszt - miesiac przed katastrofą.jpg [ 130.96 KiB | Przeglądane 12334 razy ]

Zdjęcie ze zbiorów Witolda Czowgana.





Panie Stanisławie, zaryzykuję stwierdzeniem, że nie było drugiej takiej osoby, która bywała tyle razy na maszcie co Pan. Chyba każda wizyta kogokolwiek na maszcie wiązała się z Pana obecnością.
To zależy w jakim okresie, jeśli chodzi o czas budowy, to windą jeździli pracownicy związani z montażem, oni jeździli codziennie.
Dopiero po rozpoczęciu pracy radiostacji, każda wizyta przez kogokolwiek na maszcie była związana z moją obecnością.


Był pan chyba jedyną osobą, która mogła obsługiwać windę?
Jeśli chodzi o czasy pracy radiostacji to tak. Byłem jedyną osobą która posiadała uprawnienia do obsługi "Alimaka" oraz, że się tak wyrażę (słychać śmiech) do wywożenia ludzi w górę.

Jak była usytuowana winda?
Tak zwana prowadnica windy była przymocowana do jednej ze ścian masztu w okolicach narożnika. Na prowadnicy była osadzona kabina, pod którą był silnik spalinowy. Silnik napędzał zębatki poruszające się po prowadnicy. W sumie nie było to duże urządzenie.

Jaki to był silnik?
To były silniki benzynowe. Pierwszy amerykański silnik Boxer, pracował podczas montażu masztu oraz parę lat po. Później fachowcy doszli do wniosku, że należy go zmienić i zastosowano silnik od „malucha”. Ten silnik służył już do końca.

Jaki ciężar mógł unieść wagonik windy i z jaką prędkością się poruszał?
Do 500kg, poza tym nie więcej jak trzy osoby. Oczywiście uniósłby więcej osób ale przyjęto to, ze względów bezpieczeństwa. Wiadomo 500 kg to dużo więcej niż trzy osoby. Czas jazdy na górę wynosił 45min.

Jak wyglądała procedura uruchamiania tego silnika, tak jak w samochodzie, czy może ręcznie za pomocą linki?
Tak jak w samochodzie. Silnik uruchomiało się za pomocą startera.

Na czym polegało hamowanie?
Hamulec sterowany elektronicznie. Zwiększenie obrotów silnika powodowało odblokowanie hamulca, wyłączając silnik lub zmniejszając jego obroty następowało samoczynne hamowanie. Był też jeszcze jeden hamulec awaryjny, na wypadek, gdyby podczas zjazdu wagonik windy nabierał zbyt dużej prędkości. Wtedy automatycznie zadziałałby awaryjny, jednak nigdy nie zdarzyła się taka sytuacja.

Czy wagonik windy można było zatrzymać w dowolnym miejscu?
W każdym dowolnym miejscu na maszcie można było zatrzymać wagonik, wystarczyło zmniejszyć obroty silnika i kabina stawała.

Na czym polegało sterowanie, były jakieś pedały czy drążki?
Była rączka gazu i automatyczne sprzęgło. Wystarczyło zmniejszyć obroty i rozpoczynało się automatyczne hamowanie. Wagonik można było prowadzić dosłownie po centymetrze.

Podczas wykonywania dłuższych prac na maszcie należało wagonik windy jakoś zakotwić?
Nie, nie. On sam się blokował. To był automat działający na zasadzie obrotów silnika i siły odśrodkowej. Zwiększając obroty silnika hamulec odpuszczał i na odwrót.


15 paź 2011, o 23:18
Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość
Ekspert

Dołączył(a): 22 gru 2010, o 22:12
Posty: 2467
Lokalizacja: Warszawa
Post Re: S. Wojciechowski, operator windy Alimak, elektryk - opow
Na ile godzin jazdy wystarczał zbiornik paliwa, czy był jakiś wskaźnik?
Był wskaźnik paliwa, natomiast przed każdą jazdą zbiornik należało zatankować tak ażeby była pewność wjazdu i zjazdu, na dole zawsze stał kanister. Nie można było ryzykować ”a może mi starczy…” To nie był samochód na drodze, który można wziąć na hol, tu nie było takiej możliwości. Zatankowany zbiornik i naładowany akumulator to była podstawa.

Czy w razie awarii silnika była jakaś procedura zjazdu awaryjnego?
To znaczy była procedura sprowadzenia wagonika do bardziej wygodniejszego miejsca na maszcie. Chodziło o to aby dojechać do miejsca, gdzie można było bezpiecznie wyjść, mieć gdzie stanąć oraz dokonać oględzin lub napraw. A sposób… Było takie urządzenie, gdzie mocowało się korbę ale proszę sobie wyobrazić, aby przestawić wagonik o pół metra to trzeba było się ostro nakręcić. Należało mieć bardzo dużo siły.

Zdarzały się takie sytuacje?
Na szczęście nigdy takich sytuacji nie było. Silnik był cały czas doglądany przez fachowców i pomimo pracy w trudnych warunkach oraz stosunkowo długiej przerwie pomiędzy uruchomieniami, nigdy nie stwarzał problemów, nawet w zimie.

Jak wchodziło się do wagonika windy?
Do windy wchodziło się od góry. Tam gdzie było to okienko, to była właśnie kabina i tam mogły wejść trzy osoby, ale było tak ciasno (słychać śmiech pana Stanisława), że szkoda gadać. Natomiast na górze był pomost, gdzie przewoziło się niezbędne ładunki np. żarówki i narzędzia.

W fazie budowy masztu na wagoniku windy był zainstalowany dodatkowy kosz aby przewieźć większą ilość ludzi, czy później korzystano z tego rozwiązania?
Nie, nie pan mówi o czymś innym. Faktycznie był taki kosz do wciągania pracowników ale on był wciągany dźwigiem po prowadnicach linowych wzdłuż masztu. Tym samym dźwigiem co unoszone człony. Do kosza wsiadało siedmiu ludzi, wciągano ich na górę masztu, następnie kosz wracał i podczepiano człony. Do „Alimaka” nie wolno było nic dobudowywać, poza tym, można było go obciążyć jedynie do 500kg.

Panie Stanisławie na filmie przedstawiającym montaż ostatniego elementu widać wagonik windy praktyczne na samym końcu masztu, jednak w późniejszym czasie, winda nie dojeżdżała chyba do końca?
Tak, winda nie dojeżdżała do końca. Ostatnie ok. 20m trzeba było wejść piechotą. Na prowadnicy zamontowane były specjalne ograniczniki i czujniki, nawet gdyby ktoś zasłabł, wagonik zatrzymałby się. To był przedostatni pomost na maszcie.

Czy to był pomost z ostatnim piątym poziomem lin odciągowych?
Nie, winda wjeżdżała wyżej. Pomiędzy tym pomostem z poziomem lin odciągowych a ostatnim na maszcie był jeszcze jeden.


17 paź 2011, o 22:01
Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość
Ekspert

Dołączył(a): 22 gru 2010, o 22:12
Posty: 2467
Lokalizacja: Warszawa
Post Re: S. Wojciechowski, operator windy Alimak, elektryk - opow
Czy była możliwość zatrzymania wagonika i wyjścia pomiędzy pomostami?
Można było zatrzymać się w każdej chwili i wyjść, pytanie tylko gdzie wyjść - na rury skratowania? Dlatego zawsze zatrzymywaliśmy się bezpośrednio przy pomostach.

Zimą prowadnica windy pewnie była oblodzona, co wtedy panie Stanisławie?
Zdarzało się aczkolwiek bardzo rzadko. Nie pamiętam już dokładnie, ale bodajże były tylko dwie takie sytuacje podczas mojej pracy na radiostacji.

Podobno zimą 1982r podczas kilkunastostopniowego mrozu musiał pan wchodzić na sam szczyt masztu piechotą, właśnie z tego powodu.
Była taka sytuacja. Próbowałem wjeżdżać i odbijać ten lód ale nie dawało rady. W końcu zapadła decyzja kierownika obiektu, że nie wjeżdżamy. Musieliśmy pokonać tą trasę na piechotę, a trzeba było to zrobić, bo oświetlenie musiało działać, szczególne te na samej górze - błyskowe. Daliśmy radę, choć było ciężko.

Słyszałem, że nikt poza panem nie chciał się podjąć tego wyzwania i wchodził pan sam.
Nigdy sam nie wchodziłem na maszt, po pierwsze bym się nie odważył, po drugie obojętnie co by się nie działo, kierownik obiektu nie wydałby w takiej sytuacji zezwolenia. Wie pan, wszystko mogło się zdarzyć, tym bardziej, że maszt był oblodzony. Zresztą zawsze musiały być, co najmniej dwie osoby – dla bezpieczeństwa.

Panie Stanisławie, to może teraz trochę o oświetleniu przeszkodowym. Dlaczego tamta oprawa na samym czubku masztu, była zupełnie inna niż te poniżej.
Zgadza się, to była bardzo duża oprawa z dwoma żarówkami, które jednocześnie świeciły światłem przerywanym. Dwie żarówki z prostego powodu - uszkodzenie jednej z nich nie powodowało braku oświetlenia szczytu masztu.
Lampa miała dwa poziomy umieszczone jeden nad drugim i każdy poziom miał swoją żarówkę. Dodatkowo każdy poziom można było niezależnie otworzyć. Wkręcało się tam specjalne żarówki o mocy 1000W firmy Osram sprowadzane z Niemiec. Łączna moc oprawy na samej górze to 2kW.


Czy w tej oprawie był przerywacz?
Nie, nie było tam przerywacza. Przerywacz był w rozdzielni głównej na dole w budynku stacyjnym.

W takim razie musiał być to niezależny obwód, inne światła poniżej świeciły światłem ciągłym.
Dokładnie tak, był to niezależny obwód jednofazowy, idący z rozdzielni głównej na sam szczyt masztu. Oczywiście przewody były dobrane z odpowiednimi przekrojami.

To były zwykłe kable elektryczne, czy może jakieś specjalne?
Zwykłe kable miedziane prowadzone w stalowych rurach.


20 paź 2011, o 23:10
Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość
Ekspert

Dołączył(a): 22 gru 2010, o 22:12
Posty: 2467
Lokalizacja: Warszawa
Post Re: S. Wojciechowski, operator windy Alimak, elektryk - opow
Jak wyglądało wprowadzenie przewodów elektrycznych do masztu?
Kable elektryczne zasilające oprawy, były wprowadzone do masztu w metalowej rurze, która była jednocześnie uziemieniem. Były to grube miedziane kable ziemne w pancerzu. Rura prowadzona była na izolatorach w środku konstrukcji i dochodziła mniej więcej do połowy masztu. Na końcu była zamontowana duża skrzynka rozdzielcza, z której wychodziły stalowe rurki rozchodzące się już na poszczególne części masztu w dół i w górę.

Wzdłuż drabiny włazowej były zamontowane dwie rurki, w wyższej partii już tylko jedna. Czy to było właśnie zasilanie opraw?
Tak, z tymże tych rurek było w niektórych momentach więcej - nawet trzy o ile pamiętam, w zależności w której części masztu. Jedna tak jak mówiłem wcześniej szła bezpośrednio na górę, natomiast dwie były od opraw zamontowanych wzdłuż masztu.


Jakie to były oprawy?
Tradycyjne oprawy do których wkręcało się żarówki o mocy 200W.


Z tego co zauważyłem na pomostach, były po dwie oprawy na ścianę masztu usytuowane obok siebie w okolicach krawężnika, czy one świeciły naprzemiennie? Tu mam namyśli uszkodzenie jednej z żarówek.
Nie, nie. To były osobne sekcje, osobne obwody. Na wypadek przepalenia się żarówek można było włączyć ręcznie drugą sekcje rezerwową. W praktyce załączone były zawsze dwie.

Pod każdą parą opraw była zamontowana żeliwna skrzynka elektryczna, co tam było? Bezpieczniki, czy może układ kontroli przepalenia żarówki?
Były tam tylko listwy łączeniowe. Żadnych bezpieczników i układów kontroli przepalenia żarnika nie było.


Jak wyglądało sterowanie całym oświetleniem, były jakieś rozdzielnice pośrednie?
Całe zasilanie i sterowanie było z rozdzielni głównej w budynku radiostacji. Tam było całe sterowanie, przerywacze i przełączniki, nie było żadnych innych pośrednich rozdzielnic dalej.

Na ilu pomostach były zamontowane oprawy, czy na wszystkich?
Na wszystkich pomostach były oprawy. Zarówno na tych z linami odciągowymi jak i tymi pomiędzy. Do opraw musiał być bezpieczny dostęp. Zresztą wszędzie, gdzie był potrzebny dostęp do urządzeń musiał być pomost. Pomosty na maszcie nie były instalowane bez przyczyny.


22 paź 2011, o 22:59
Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość
Ekspert

Dołączył(a): 22 gru 2010, o 22:12
Posty: 2467
Lokalizacja: Warszawa
Post Re: S. Wojciechowski, operator windy Alimak, elektryk - opow
Czy na wieży radiolinii była oprawa przeszkodowa?
Tak, zresztą jest ona tam do dziś. Identyczna oprawa znajdowała się na szczycie masztu głównego. Dookoła pola masztowego na wieżyczkach również były umieszczone takie same oprawy.


Jaka była procedura wejścia na maszt, chodzi mi o końcowe czynności po wyłączeniu nadajników.
Maszt był dodatkowo ogrodzony. Miałem klucze do furtki ale wszystko odbywało się na wyraźne polecenie kierownika obiektu. Po wydanej zgodzie najpierw należało iść do domku antenowego w którym znajdowała się dźwignia, tzw. uziemiacz. Uziemiacz zwierał wyjście z cewki do ziemi, czyli w zasadzie cały maszt zostawał w ten sposób uziemiony. Dopiero wtedy można było otworzyć furtkę, dostawić drabinkę włazową do masztu i wejść na konstrukcje.

Czy maszt posiadał iskiernik przy podstawie?
Sam maszt przy podstawie nie posiadał iskiernika. Iskierniki kulowe były w domku antenowym nieopodal.


Skoro poruszyliśmy sprawy związane z domkiem antenowym, chciałbym zapytać dlaczego tam były dwa wejścia oraz dlaczego domek był przedzielony ścianą
Domek antenowy rzeczywiście był podzielony na dwie części. Miał
wąski korytarz i pomieszczenie główne z cewką. Zwykle wchodziło się właśnie przez ten mały korytarz do pomieszczenia głównego, gdzie była ekranowana cewka – w postaci siatki . Natomiast główne duże drzwi z drugiej strony domku prowadziły bezpośrednio do ekranowanej cewki. Korzystało się z nich tylko w razie napraw i konserwacji samej cewki.


CDN...


28 paź 2011, o 22:34
Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.   [ Posty: 5 ] 

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 0 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

cron
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by STSoftware for PTF.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL