Re: Zasilanie nadajników.
kevin napisał(a):
Największym niebezpieczeństwem dla dla lamp nadawczych jest łuk elektryczny wewnątrz lampy.
Łuk to chyba nie powstanie, bo lampa jest próżniowa i raczej nie ma w niej gazu /nośnika/, a co z tym jest związane jonów.
Chociaż jony mogą się wytrącać z materiału z którego jest wykonana sama katoda,
na skutek dużego prądu katodowego lub przeżarzenia, co doprowadzi do upalenia się
włókna i utraty żarzenia, a co z tym jest i związne - emisji lampy.
Dlatego też dla lamp żarzonych bezpośrednio ważne jest właściwe napięcie oraz prąd żarzenia.
Triody BTS 150-2, miały pdwójne włókna żarzenia, tak więc utrata jednej z katody nie powodowała utraty emsji lampy.
Z drugiej zaś strony ciekawą rzeczą jest, jak w tak dużych gabarytowo lampach utrzymywano wysoki stopień próżni.
Czy w takich lampach stosuje się getter, który po wygrzaniu katody ma za
zadanie pochłonąć cząsteczki resztek gazów z wnętrza lampy ???
Podobno lampy starszego typu można było rozebrać, wymienić w niej katodę na nową i dalej eksploatować w nadajniku.
Widziałem regenerację takiej lampy na filmie w Raszynie, gdy były jeszcze stare Tesle.
Co prawda było to dawno, ale dobrze pamiętam jak inżynier radiostacji wyciągał stare wolframowe włókno katody z kokila lampy.
Zdaje się, że wschodni sąsiedzi też produkowali rozbieralne lampy nadawcze.
Ciekawą rzeczą jest też sposob załączania napięcia anodowego. Musiało się to odbywać albo stopniowo, albo płynnie.
Nagłe przyłożenie pełnego napięcia anodowego do lamp w przypadku nie pełnego "wygrzania" katody spowoduje
wyrwanie ładunków z siatki i katody /zimna emisja/, co może zakończyć się totalnym zniszczeniem lampy - lamp.
Tak więc crowbar i jego automatyka miała ciężki orzech do zgryzienia.
Szkoda, że nie zapytałem jak to jest rozwiązne w SL56 2F-2P w Raszynie. Tam w przypadku rozruchu nadajnika wyraźnie słychać
jak się załącza stopniowo napięcie anodowe, natomiast wygrzewanie /stabilizowanie/ lampy trwa aż tydzień.
Pozdrawiam
-Sławek-