Inż Witold Czowgan - katastrofa masztu
Od początku istnienia obiektu trwała bitwa o maszt ! O liny odciągowe. Odciągi, jak wiesz, były przedzielone ceramicznymi izolatorami tak, aby nie zniekształcać charakterystyki promieniowania anteny. Bez izolatorów, odciąg byłby ukośną /nad ziemią/ linią długą, gdyż jego długość jest porównywalna z długością fali ! W Konstantynowie CZŁOWIEK PRZEGRAŁ Z PRZYRODĄ !!! To jest przyczyną katastrofy. Winna jest elektryczność atmosferyczna. To nie tylko wyładowania atmosferyczne "przewróciły" maszt. Burzy nie było, a izolator świecił na fioletowo i słychać było modulację. Pewnego dnia przychodzi podekscytowany wartownik i mówi, że ..."z lin słychać głos !" Mówię na to, panie B. widocznie mamy koniec świata ! A ten zmartwionym głosem powiada ..."panie inż., ja mam jeszcze zboże na polu !" A jednak punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Oczywiście zjawisko to projektanci uwzględnili w założeniach, ale przyroda okazała się silniejsza. Statyczne ładunki elektryczne na linach pochodziły ze zjonizowanego powietrza, był to tzw. stan przedburzowy. Często towarzyszył temu silny wiatr. Jako pracownik "Raszyna" /1972-1974/ brałem udział w rejestracjach zmian prądów w odciągach. Badania prowadzili współpracownicy prof. Daniela Bema. Oni wtedy "błagali Boga" o częste burze ! Dla dobra nauki, ku utrapieniu dyżurnych w "Raszynie". Aby ładunki statyczne mogły swobodnie spłynąć do ziemi, izolatory zostały zbocznikowane warystorami 2 x 500 k, szeregowo. Dodam, że problematyka izolacji masztu była w kompetencji niemieckiego oddziału Brown Boveri - w Manheim /inż. Mundschau/.
Problemy z masztem dały znać o sobie już po pierwszej zimie, wiosną 1975. Zabezpieczenie izolatorów odciągowych przy pomocy warystorów było niedoskonałe mechanicznie. Czynniki atmosferyczne sprawiły, że elementy te pękały i zapewne byłoby lepiej, gdyby ich nie zainstalowano! A tak, zwisające pozostałości po warystorach przyczyniały się do powstawania wyładowań łukowych w.cz. na izolatorze i taka spawarka obrabiała termicznie ceramikę. W efekcie ceramika wykruszała się i groziło całkowite zniszczenie izolatora. Urządzenia zabezpieczające w nadajniku (reflektometr, crowbar) nie reagowały. Zjawiska na odciągach nie zmieniały ani WFS, ani impedancji wejściowej masztu. Pan Duczmalewski jakimś cudem zdobył lunetę (tak, tak sprzęt optyczny, tylko dla wojska),średniej jakości. Dało się zauważyć pęknięcia na izolatorach, szczególnie na jednym z najdłuższych odciągów. Władza tego stanu rzeczy nie zbagatelizowała i jesienią 1975 sprowadzono brygadę budowniczych masztu, solidnych fachowców. Zamontowali odciąg zastępczy,aby ten oryginalny opuścić na ziemię i wymienić izolatory (mieliśmy takie w rezerwie). Punktem kulminacyjnym podmiany lin było luzowanie starej i naciąganie nowej. Tę operację monitorował wynajęty GEODETA ! Takiej usługi nie potrzebował pan Kaczmarczyk w 1991. Termin wymiany odciągu kojarzę z ...VII zjazdem PZPR, który rozpoczynał się 8 grudnia. Nasz obiekt podjął pracę wieczorem 7 grudnia. Pamiętam, gdyż osobiście sprawdzałem domek antenowy, aby nie było fajerwerków. Bo wtedy ...czarna "Wołga" ze smutnymi panami i koniec kariery. Za Stalina mogła być nawet "czapa" lub orzeźwiające powietrze syberyjskiej tajgi. W czasach gomułkowskich kierownik TCN w Pałacu Kultury, za 1-sekundową przerwę w orędziu noworocznym tow. Wiesława - stracił stanowisko. Wymiana izolatora uspokoiła nasze sumienia, ale problem pozostał. Brown Boveri postanowiła zmienić sposób mocowania warystorów, na mechanicznie niezawodny. O czym napiszę w kolejnym odcinku.
Na jesieni 1976 ABB Mannheim rozpoczęłą montaż systemu linowo wciągarkowego do przeglądu odciągów. Przyjechało 2 Niemców w składzie inż.Wolf (mój rówieśnik) i technik Uhl, z wykształcenia mechanicy. Pomagała im grupa antenowa z SRiTV oraz nasi pracownicy. Mnie zainteresowało radiowe sterowanie wciągarki, w którym roiło się od scalaków CMOS, u nas nie do zdobycia. W plątaninie linek, uchwytów i obejm trochę się gubiłem, więc szczegóły odpuściłem. Dziś żałuję, ale prace przy maszcie stanowiły okazję do szczegółowego przeglądu nadajników. Ciekawe było rozwijanie systemu. Alimak wciągał linkę 8 mm, którą przekładano na zblocze, z krążkiem linowym. Linkę obciążano jakimś elementem stalowym i opuszczano na ziemię. Od masztu linkę odciągał traktor - do szpuli z linką 16 mm. Przy pomocy ósemki wciągarka ciągnęła teraz w górę szesnastkę, czyli linę nośną dla wyciągu krzesełkowego. Operator z krzesła mógł zdalnie sterować pracą wciągarki i przesuwać się wzdłuż odciągu. Przesuwanie góra-dół w pionie umożliwiał napęd akumulatorowy krzesełka. Wciągarka i naziemne elementy prowadzące linę 8 mm, były tak usytuowane, że zapewniały obsłużenie 3 kierunków odciągów, bez zmiany lokalizacji wciągarki. Wystarczyło wciągarkę obrócić na fundamencie, o odpowiedni kąt. Przed próbą generalną sprawdzano wszelkie zabezpieczenia. Pierwszego wjazdu w przestworza dokonał herr Uhl. Towarzyszyła mu śnieżyca, gdyż był to listopad. Niemiec przejechał wzdłuż najdłuższego odciągu, z góry do dołu (na maszt zawiózł go Alimak). Interesująca musiała być "przesiadka" z masztu na krzesełko ! Gdy dotarł na ziemię, twarz miał czerwono-fioletową z zimna ! Na pytanie, jak on to przeżył wyciągnął pustą już piersiówkę koniaku. A lekarze twierdzą, że alkohol na zimno nie pomaga.
Kiedy w 1991 na obiekcie zjawiła się nieustraszona brygada z Mostostalu, kierowca dźwigu krzyknął do mnie "...cześć majster ! A gorzałę ty pijesz ?" Wtedy chodziłem już z laseczką i jak zawsze w ubraniu roboczym. Wesołkowi powiedziałem, że swoje już wypiłem, a on na to, że nie. No i skutki mamy, zrobili nam cmentarzysko. Ten sam wesołek, jak zobaczył spłaszczony dźwig po upadku masztu, klęknął przy nim i dziękował Matce Bożej za ocalenie. Na jego kabinie leżał segment masztu. To, że nikt nie zginął zawdzięczamy upalnej pogodzie. Około 17-tej chłopcy-mostostalowcy poczuli się zmęczeni i pojechali na piwo, nad jezioro do Łącka. A więc ...alkohol ratuje życie ? To nie byli fachowcy, którzy maszt budowali, tacy jak Szepczyński, Borkowy, Joniec. To była III liga ! Jeden z naszych pracowników, operator masztowej windy "Alimak" , były mostostalowiec /był na budowie !/ - przyszedł do mnie mówiąc: panie inż. TO NIE SA FACHOWCY ! Fakt, z masztem robili cuda. Przyjeżdżamy kiedyś na obiekt, a czubek masztu - wygięty, jak narta !!! Pan inż.Kaczmarczyk mówi spokojnie, to normalne i niczym nie grozi. No i dostał, 2 lata w zawieszeniu. Błędem TPSA było, że nie wyznaczyła eksperta do nadzoru.
Autentyczne ! Katastrofę, jakbym przeczuwał. Każdą konserwację masztu wykorzystywałem na różnego rodzaju pomiary w domku antenowym. Tego dnia mierzyłem indukcyjność cewki dopasowującej maszt do fidera. Korzystałem z 2 przyrządów: starego, pamiętającego czasy wojny, mostka admitancji firmy Marconi i nowoczesnego miernika impedancji Hewlett Packarda ,kosztującego 10 tys.$. Każdego dnia, po zakończeniu pomiarów zabierałem Packarda do budynku, a Marconi zostawał w domku antenowym. Marconi składał się z 2 ciężkich paneli, bo był solidnie ekranowany. Myślę sobie tak, Marconi swoje już wysłużył, wartość księgową miał zero, więc JAKBY CO - nie będzie go żal ! A Packarda szkoda, taki ładny i delikatny ... No i stało się, Marconi dostał kopa od masztu, aż pancerna obudowa się wygięła i co ...DZIAŁAŁ ! Koledzy mechanicy obudowę naprawili i mogłem wciąż używać go do strojenia masztu. HP i podobne mu delikatne cuda, do pomiarów masztu nie nadają się, są wrażliwe na zakłócenia z masztu i ładunki elektryczne.